Borderlands 4 to tytuł, który miał zdefiniować na nowo nie tylko całą serię Gearbox Software, ale i cały gatunek looter-shooterów. Od momentu zapowiedzi w 2023 roku hype wśród graczy rósł z miesiąca na miesiąc. Zapowiedzi twórców brzmiały jak obietnica: nowa planeta Kairos, otwarty świat, świeża fabuła i zupełnie nowe mechaniki rozgrywki.
Wszystko wskazywało na to, że czeka nas rewolucja – a jak wiadomo, Borderlands zawsze stawiało na przesadę, absurd i widowiskowość. Niestety, rzeczywistość okazała się dużo bardziej przyziemna. Borderlands 4 to gra solidna, pełna charakteru i efektownych momentów, ale też uwikłana w stare problemy serii, które tym razem są jeszcze bardziej widoczne.
Borderlands 4 i Kairos – piękny świat, puste serce
Nowa planeta Kairos jest bez wątpienia największą wizualną atrakcją Borderlands 4. Już pierwsze minuty gry pokazują, że Gearbox wciąż ma rękę do kierunku artystycznego – charakterystyczny, komiksowy styl cel-shading został odświeżony i lekko „ucywilizowany”. Dzięki temu lokacje wyglądają bardziej realistycznie, ale nadal zachowują ten specyficzny „borderlandsowy” klimat.
Krajobrazy Kairos potrafią zachwycić – od pustynnych równin, przez gęste lasy, aż po monumentalne ruiny i futurystyczne miasta. Problem pojawia się jednak, gdy zaczynamy eksplorować ten świat naprawdę głębiej. Choć mapa jest ogromna i najeżona punktami zainteresowania, to szybko okazuje się, że aktywności są powtarzalne i przewidywalne.
Zadania poboczne rzadko wychodzą poza schemat: „idź, zniszcz, wróć po nagrodę”. Ubisoftowy sznyt (Far Cry, Assassin’s Creed) jest widoczny na kilometr, a to sprawia, że Kairos, choć piękny, bywa po prostu… nudny. Brakuje organicznej eksploracji i poczucia odkrywania czegoś naprawdę wyjątkowego.
Fabuła Borderlands 4 – humor na drugim planie
Gearbox postanowiło lekko zmienić ton narracji. Borderlands 3 było pełne ciężkich żartów, które nie każdemu przypadły do gustu. W „czwórce” humor jest bardziej stonowany, a Claptrap – dotąd główny generator gagów – pojawia się rzadziej.
Główny antagonista, Strażnik Czasu, miał być kimś na miarę Handsome Jacka, ale niestety nie dorasta do jego legendy. Jego obecność w fabule jest mocno ograniczona – częściej pełni rolę narratora niż faktycznego przeciwnika. Sama historia, choć momentami potrafi zaskoczyć i rozbawić, rozciągnięta na ponad 30 godzin, zaczyna się dłużyć.
Struktura fabularna – trzech poruczników kontrolujących różne regiony Kairos – przypomina stare gry akcji sprzed dekady. Daje to pewną swobodę, ale w praktyce prowadzi do poczucia powtarzalności.
Gameplay – między dynamiką a powtarzalnością
Borderlands 4 wciąż jest looter-shooterem z krwi i kości. Strzelanie jest przyjemne, a liczba dostępnych broni i ich wariantów wręcz przytłacza – w najlepszym sensie tego słowa. Broń potrafi być absurdalna, zabawna, ale też naprawdę skuteczna.
Do tego Gearbox dodało kilka nowych mechanik. Grappling hook (hak z liną) – pozwala na szybkie przemieszczanie się, wspinaczkę i efektowne akcje w walce, a szybowanie to świetny dodatek, który dodaje dynamiki w eksploracji.
Niestety, sztuczna inteligencja przeciwników pozostaje słaba. Wrogowie często zachowują się przewidywalnie, a różnorodność bestiariusza nie jest imponująca. Dodatkowo wielu oponentów to klasyczne „gąbki na pociski”, co potrafi irytować przy dłuższej sesji.
Walki z bossami to jednak zupełnie inna historia – widowiskowe, wymagające i naprawdę satysfakcjonujące. To właśnie one ratują kampanię przed całkowitym popadnięciem w rutynę.
Borderlands 4 w kooperacji – najlepsze chwile na Kairos
Seria Borderlands od zawsze była projektowana pod grę wieloosobową i Borderlands 4 nie jest wyjątkiem. W trybie kooperacji dla maksymalnie czterech graczy tytuł pokazuje pełnię swojego potencjału.
Cross-play działa bezproblemowo – PC, PS5 i Xbox Series bez problemu łączą się ze sobą. Do tego dochodzą takie udogodnienia jak możliwość teleportowania się do sojuszników, wymiany lootem czy wspólnego odkrywania sekretów Kairos.
Grając samemu, Borderlands 4 potrafi męczyć. Grając w grupie – zamienia się w pełnoprawny festiwal chaosu, humoru i akcji.
Endgame w Borderlands 4 – za mało treści
Po ukończeniu kampanii gracze mogą zanurzyć się w tryb Ultimate Vault Hunter, który składa się z pięciu poziomów trudności i cotygodniowych wyzwań. Każdy tydzień przynosi nowe modyfikatory walk i odświeżone starcia z bossami.
Dodatkową atrakcją są „Firmwares” – unikalne ulepszenia, które można przypisać do przedmiotów, aby jeszcze bardziej dostosować styl gry.
Brzmi dobrze, ale problem polega na tym, że zawartości końcowej jest po prostu za mało. Dla casualowych graczy wystarczy to na kilka dodatkowych godzin zabawy, ale dla fanów grindu i min-maxowania – to zdecydowanie za mało, by zostać przy grze na dłużej.