Kiedy Nintendo zapowiedziało Pokemon Legends: Z-A, oczekiwania poszybowały w kosmos. Po świetnie przyjętym, choć technicznie nierównym Legends: Arceus, fani byli przekonani, że Game Freak nauczyło się na błędach i przygotuje coś naprawdę wyjątkowego. W końcu powrót do regionu Kalos i słynnego Lumiose City miał być powiewem świeżości. Miał być. Bo niestety – Pokemon Legends: Z-A to nie rewolucja, a raczej lekcja pokory.
- Powrót do Lumiose City – czy naprawdę tego chcieliśmy?
- Miasto, które umarło zanim zaczęło żyć
- Nowy system walki – krok naprzód i trzy kroki w tył
- Mega Ewolucje – powrót klasyka bez magii
- Drobne światełka w tunelu
- Tryby Online – potencjał zmarnowany
- Grafika i technikalia
- Za łatwo, za szybko, za mało Pokémonów
Powrót do Lumiose City – czy naprawdę tego chcieliśmy?
Na papierze brzmi świetnie: nowoczesne, żyjące miasto, w którym ludzie i pokémony koegzystują. W teorii – Z-A zabiera nas do serca Kalos, gdzie trwa projekt „Quasartico” – futurystyczna przebudowa Lumiose City, mająca połączyć świat ludzi i stworzeń w harmonii. Mamy areny bitewne, strefy dzikich pokémonów i tętniące życiem ulice. W praktyce? Dostajemy miasto duchów.
Fabuła skupia się wokół młodego bohatera (lub bohaterki), który przybywa do Lumiose City i wplątuje się w cykl turniejów Z-A Royale – nocnych walk organizowanych w różnych częściach miasta. Celem jest wspinanie się po szczeblach rang – od Z do A – i zdobycie tytułu mistrza. Brzmi znajomo? Bo to dokładnie ten sam motyw, który powtarza się w serii od ponad dwóch dekad.

Na domiar złego, całość tonie w niekończących się dialogach. Brak dubbingu, hektolitry tekstu i postacie pozbawione osobowości sprawiają, że historia traci sens już po kilku godzinach. Lumiose City miało być tłem dla emocjonującej opowieści o ambicji, rywalizacji i współpracy człowieka z naturą – a wyszła wydmuszka.
Miasto, które umarło zanim zaczęło żyć
Zamiast dynamicznej metropolii dostajemy mapę, którą można przebiec w… dwie minuty. Serio. Autorzy obiecywali „otwarty świat”, ale to raczej korytarzowy sandbox, w którym nie ma co robić. Budynki wyglądają jak z taniego portu z konsoli sprzed dwóch generacji, a NPC-e stoją bez ruchu lub chodzą w kółko jak roboty z zepsutym skryptem.
To przykre, bo Pokemon Legends: Arceus – mimo że graficznie kulał – dawał przynajmniej poczucie przestrzeni i eksploracji. Tutaj mamy puste ulice, kilka interaktywnych wnętrz i tło, które bardziej przypomina atrapę niż miasto z krwi i kości.
Owszem, gra działa płynnie. Na Nintendo Switch 2 utrzymuje 60 klatek na sekundę w rozdzielczości 4K. Ale co z tego, skoro nie ma na co patrzeć? Lumiose City w Z-A to miasto bez duszy – sterylne, zimne, martwe.
Nowy system walki – krok naprzód i trzy kroki w tył
Game Freak postanowiło po raz pierwszy w historii serii zerwać z turowym systemem walki i wprowadzić potyczki w czasie rzeczywistym. Brzmi jak odważny krok. Niestety, wykonanie przypomina raczej eksperyment z wczesnego dostępu niż dopracowaną mechanikę.
Walki w czasie rzeczywistym miały być dynamiczne, pełne emocji i strategii. Zamiast tego dostaliśmy chaotyczną sieczkę, w której gracz spamuje przyciski, aż któryś z pokémonów padnie. Cooldowny (czyli czas odnowienia umiejętności) nie dodają głębi – tylko frustracji.

Nie ma tu planowania, nie ma analizy typów, nie ma tej satysfakcji z dobrze dobranego kontrataku. To czysty chaos. Do tego dochodzi absurdalnie niski poziom trudności – nawet legendy można pokonać bez większego wysiłku.
Jedyny ciekawy element to fakt, że sam trener może być celem ataku. Jeśli dostanie za dużo obrażeń – przegrywa. Można unikać ciosów przewrotami, ale brak możliwości aktywnego uniku przez pokémony sprawia, że walka wygląda po prostu topornie.
Mega Ewolucje – powrót klasyka bez magii
Fani Kalos czekali właśnie na to: powrót Mega Ewolucji! I rzeczywiście, Z-A przywraca ten system, oferując ponad 60 różnych form. Niestety, mechanika została uproszczona. Teraz Mega Forma działa na czas, więc jeśli walka trwa długo, można ją aktywować nawet kilka razy. To całkowicie niszczy balans i wyjątkowość Mega Ewolucji.
W Pokémon X/Y każda Mega była decyzją strategiczną. Tutaj – kolejnym efektem wizualnym. Owszem, niektóre projekty wyglądają znakomicie (Mega Lucario i Mega Garchomp robią wrażenie), ale emocji z nimi związanych brak.
Drobne światełka w tunelu
Nie sposób jednak nie docenić kilku rzeczy. System zarządzania drużyną został znacznie usprawniony – można zmieniać ataki, nadawać pseudonimy, czy wymieniać pokémony bez konieczności odwiedzania centrum. To duży plus.
Równie dobrze wypada muzyka – Nintendo po raz kolejny udowadnia, że soundtrack potrafi uratować nawet przeciętną grę. Motywy z Lumiose City brzmią bajecznie, a nowe aranżacje znanych utworów z Kalos to czysta przyjemność dla ucha.

Zadbano też o drobiazgi – jak możliwość teleportacji do wybranych punktów miasta, czy „skradane” walki z zaskoczenia. Ale to tylko plaster na otwartą ranę.
Tryby Online – potencjał zmarnowany
Pokemon Legends: Z-A oferuje dwa tryby sieciowe: Ranked Battles i Private Battles. W pierwszym walczymy w systemie Free-For-All z dwoma innymi trenerami – ten, kto pokona najwięcej pokémonów w określonym czasie, wygrywa. W drugim możemy grać z przyjaciółmi, lokalnie lub przez sieć.
Brzmi dobrze, ale praktyka jest taka sama jak w singlu – brak taktyki, dużo chaosu, zero emocji. Walki potrafią być widowiskowe, ale nigdy nie czujesz, że naprawdę masz kontrolę. To raczej losowa bijatyka niż pojedynek trenerów.
Grafika i technikalia
Nie można powiedzieć, że gra jest brzydka – na Switchu 2 prezentuje się nieźle, choć to nadal daleko od współczesnych standardów. Problemem nie jest technologia, lecz brak ambicji. Miasto jest puste, tekstury płaskie, a modele postaci wyglądają jak z gry sprzed dekady.
Widać, że Game Freak postawiło na wydajność kosztem szczegółów. I o ile 60 klatek na sekundę to miły dodatek, to w 2025 roku trudno tym zachwycić.
Za łatwo, za szybko, za mało Pokémonów
Choć w grze znajdziemy ponad 230 gatunków pokémonów (nie licząc przyszłego DLC), to ich rozmieszczenie jest losowe i mało inspirujące. Wild Zones w mieście są mikroskopijne, a spotkania z dzikimi stworzeniami przewidywalne.
Gra też dosłownie zalewa nas nagrodami – potionami, pieniędzmi, pokéballami. Nie ma potrzeby trenować, planować ani oszczędzać. Pokémony ewoluują, kiedy tylko tego chcemy, a większość przeciwników pokonamy bez trudu.
To już nie jest RPG. To symulator przechodzenia z punktu A do B z ładną muzyką w tle.
