Recenzja gry The Outlast Trials – powrót do szaleństwa Murkoffa

Nienagrani.pl – recenzje gier
8.3
The Outlast Trials - recenzja gry

W branży horrorów mało która seria potrafi tak skutecznie wcisnąć człowieka w fotel jak Outlast. Od pierwszej części minęło już sporo czasu, a Red Barrels nadal potrafi dostarczyć emocji, które przypominają te najgorsze (czy raczej – najlepsze) koszmary. W „The Outlast Trials” studio poszło o krok dalej – zamiast klasycznej ucieczki z obłąkanego szpitala, dostajemy tu brutalny eksperyment, w którym to my jesteśmy królikiem doświadczalnym.

Już od pierwszych minut gra daje po głowie. Przerażająca muzyka, klaustrofobiczne korytarze, migające światła i nieustanne poczucie zagrożenia – to wszystko sprawia, że trudno oderwać się od ekranu. Każdy krok wydaje się tu podejrzany, a cisza jest bardziej złowroga niż krzyk. To właśnie za tę intensywność i autentyczny niepokój gracze pokochali serię.

Co ważne – choć The Outlast Trials oficjalnie wyszło z wczesnego dostępu, Red Barrels wcale nie spoczęło na laurach. Twórcy systematycznie rozwijają projekt, reagując na opinie graczy i dodając nowe elementy rozgrywki. Ostatnia duża aktualizacja, Invasion, nie tylko rozszerzyła zawartość, ale też przyniosła świeże pomysły na zabawę z psychiką gracza. Dzięki temu tytuł żyje i wciąż ewoluuje – dokładnie tak, jak przystało na „terapię” od Murkoffa.

The Outlast Trials - recenzja gry

Krwawa terapia w stylu Murkoff

Fabuła gry jest prosta, ale skuteczna – wcielamy się w tzw. Reagenta, czyli pacjenta przymusowo wciągniętego w eksperymenty koncernu Murkoff. To nie klasyczna historia o duchach czy potworach, lecz mroczna opowieść o manipulacji, przemocy i utracie człowieczeństwa. „Terapie” Murkoffa to nic innego jak brutalne testy psychiczne i fizyczne, które mają nas „uleczyć” – z empatii, strachu i wolnej woli.

W praktyce oznacza to, że każda sesja w grze to osobna próba, podczas której musimy wykonywać zadania, rozwiązywać zagadki i przetrwać ataki obłąkanych przeciwników. Wszystko odbywa się w scenerii rodem z koszmaru: zardzewiałe szpitale, opuszczone więzienia, klaustrofobiczne kanały. Klimat robi tu ogromne wrażenie – The Outlast Trials to horror, który nie straszy tanimi jumpscare’ami, ale nieustannym napięciem i poczuciem bezradności.

W odróżnieniu od poprzednich odsłon, gracz nie jest już zupełnie bezbronny. Może korzystać z przedmiotów otoczenia, np. cegieł i butelek, a także ze specjalnych urządzeń zwanych Rigami, które pozwalają chwilowo ogłuszać wrogów czy wspierać drużynę. Nie oznacza to jednak, że gra staje się łatwiejsza – przeciwnie. Każda próba to test nerwów, refleksu i współpracy.

The Outlast Trials - recenzja gry

Nowy tryb „Invasion” i świeże wyzwania

Jednym z najciekawszych elementów, które pojawiły się w grze w ostatnich miesiącach, jest tryb Invasion. To pomysł, który łączy klasyczny survival horror z elementami PvP. W tym trybie inni gracze mogą wejść do naszej sesji jako Imposterzy – uzbrojeni psychopaci podszywający się pod Reagentów. Ich celem jest polować na nas, udając przy tym sprzymierzeńców. Brzmi jak paranoja? W praktyce jest jeszcze bardziej niepokojące niż się wydaje.

Imposterzy mogą korzystać z kamer, pułapek i zaskakiwać graczy w najmniej spodziewanym momencie. Co więcej, system rotacji sprawia, że nigdy nie wiadomo, kiedy zostaniemy zaatakowani – to naprawdę trzyma w napięciu. Red Barrels udostępniło też specjalne ulepszenia dla Imposterów (tzw. Chems) oraz możliwość personalizowania stylu gry, dzięki czemu każda sesja wygląda inaczej.

Wraz z aktualizacją pojawiły się też nowe wyzwania MK, dwa świeże scenariusze (Beguile the Children i Investigate the Minotaur), event Geister 2025, a także nowy sklep w grze, gdzie możemy zdobywać stroje, katalogi i kosmetyczne dodatki. Deweloper dodał nawet codzienną „skrzynkę Murkoffa” z losową nagrodą – mały detal, który przyciąga graczy do logowania się każdego dnia.

To wszystko sprawia, że gra nie stoi w miejscu – jest dynamiczna, rozwijana i dostarcza coraz to nowych form zabawy. The Outlast Trials przestało być jedynie eksperymentem z wczesnego dostępu. To dziś pełnoprawna platforma horrorowa z aktywną społecznością i wsparciem twórców.

The Outlast Trials - recenzja gry

Rozgrywka, która nie wybacza błędów

Pod względem mechaniki, The Outlast Trials to nadal klasyka gatunku survival horror. Widok z perspektywy pierwszej osoby, noktowizor, skrzypiące drzwi i ciężkie oddechy bohaterów – to wszystko buduje niesamowite napięcie. Jednak tym razem twórcy zadbali o więcej możliwości interakcji. Możemy współpracować, dzielić się zasobami, pomagać sobie nawzajem przy podnoszeniu z ziemi, a nawet… razem panikować.

Tryb kooperacji do czterech osób to jeden z największych atutów gry. Wspólne przechodzenie prób sprawia, że doświadczenie jest jeszcze bardziej emocjonujące. Jeden gracz może pełnić rolę zwiadowcy, inny dba o zasoby, a ktoś inny zajmuje się rozpraszaniem przeciwników. Problem w tym, że każda pomyłka ma swoją cenę. Wystarczy, że ktoś nadepnie na szkło, a cały plan runie jak domek z kart.

Gra w pojedynkę to natomiast czysty stres i potężna dawka adrenaliny. Brak towarzyszy potęguje uczucie osamotnienia, a każdy dźwięk brzmi jak wyrok. Nie ma co ukrywać – The Outlast Trials potrafi być bezlitosne.

Twórcy zadbali też o różne poziomy trudności i możliwość dostosowania wyzwań po ukończeniu podstawowej terapii. To sprawia, że nawet weterani serii mają tu co robić. Jednocześnie system rozwoju postaci jest dość czasochłonny – zdobywanie wszystkich ulepszeń i receptur wymaga sporo cierpliwości. Ale to właśnie ta powolna progresja buduje satysfakcję.

The Outlast Trials - recenzja gry

Personalizacja i zabawa między próbami

Pomiędzy kolejnymi próbami możemy wrócić do tzw. Sleep Room, czyli swoistej bazy wypadowej. To nie tylko miejsce odpoczynku, ale też przestrzeń społecznościowa – można tu spotkać innych graczy, zagrać w mini-gry (np. w szachy lub siłowanie na rękę), a także spersonalizować wygląd swojej celi.

Opcje personalizacji są bardzo rozbudowane – zmieniamy wygląd postaci, dekorujemy pokój, a nawet wybieramy rekwizyty. Wszystko zdobywa się poprzez granie, co jest ogromnym plusem. Brak mikropłatności sprawia, że każdy odblokowany przedmiot ma realną wartość i daje satysfakcję.

Ta część gry stanowi miły kontrast wobec ciągłego napięcia w trakcie prób. Można na chwilę odetchnąć, pośmiać się z innymi graczami, a potem wrócić do terapii, wiedząc, że Murkoff wciąż czeka, by złamać twojego ducha. To właśnie ten balans między grozą a chwilą spokoju sprawia, że The Outlast Trials wciąga na dłużej, niż można by się spodziewać.

Nienagrani.pl – recenzje gier
The Outlast Trials - recenzja gry
8.3
Grafika 9
Dźwięk 8
Gameplay 8
Frajda 8
Udostępnij ten artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Komentarze w tekście
Zobacz wszystkie komentarze
0
Napisz komentarz do artykułux
Obserwuj nas na Facebooku